Pamiętacie czasy, gdy można było pisać, że „za wszystkim stoi Goldman Sachs”, a spółka – niezależnie od koniunktury – pozostawała liderem? Dziś, przynajmniej pod względem wartości rynkowej, przegrywa rywalizację z innymi bankami. Zajął jednak pozycję w awangardzie zmian walki o równość płci i koloru skóry.
David Solomon, szef Goldman Sachs, ogłosił w CNBC, że od połowy roku jego bank nie będzie wprowadzał na giełdę spółek bez przedstawiciela mniejszości lub kobiet we władzach (z kontekstu rozmowy wynikało, że chodzi o radę dyrektorów, a nie władze wykonawcze). Sam ten fakt potraktowałbym za zagranie marketingowe, ale do niniejszego wpisu skłoniły mnie wyniki sondy, którą zamieściłem na twitterze:
Szef banku Goldman Sachs zapowiedział, że od lipca nie wprowadzi na giełdę spółek bez przedstawiciela mniejszości lub kobiet we władzach. Słusznie?
— Przemek Barankiewicz (@Barankiewicz) January 24, 2020
Ok, mogę śmiało założyć, że większość głosujących to biali mężczyźni (to zresztą ciekawe, że wśród głosów krytyki tej zapowiedzi na portalach społecznościowych ciężko znaleźć negatywne komentarze z ust kobiet i mniejszości). Wyniki 64 do 24 proc. i tak mnie jednak zaskoczył. Interesujące, że krytykujący często piszą, że nic nie można nikomu narzucać, a sami w ten sposób kwestionują prawo spółki do niezależnych decyzji. Warto w tym miejscu przypomnieć argumenty, na które m.in. powoływał się David Solomon:
- „Może jakiś biznes stracimy, ale w długim terminie, to jest najlepsza rada dla spółek, które chcą dostarczyć ponadprzeciętnych zysków swoim udziałowcom”
- 60 ostatnich wejść na giełdę w Europie i USA to spółki z całkowicie białą i męską radą dyrektorów
- Osoby w radzie są z reguły wybierane z grona osób doświadczonych na stanowiskach prezesów i dyrektorów finansowych, co – na zasadzie błędnego koła – wyklucza kobiety z wyścigu
- Wszyscy szefowie dużych amerykańskich banków to biali mężczyźni (jakiś kraj Wam to przypomina?)
- Goldman pomoże wskazać żeńskie kandydatki, jeśli emitent sam sobie z tym nie poradzi
- Za rok bank pójdzie o krok dalej i zażąda dwóch przedstawicieli mniejszości lub kobiet w radach
Przy okazji, nie można zarzucić Goldmanowi, że wymaga od innych, a sam nie świeci przykładem. 4 z 11 członków rady banku to kobiety, a zasiadają w niej m.in. Adebayo O. Ogunlesi i Lakshmi Mittal. Już sam rzut oka na stronę internetową banku pokazuje, jak wielką wagę przywiązuje do zrównoważonego rozwoju. Widać to też w raportach strategicznych i w jasno zdefiniowanych celach:
Nie zawsze wystarczy czekać aż biznes dojrzeje do zmian (pewnie, gdyby nie przymus, na ubezpieczenia socjalne, unormowany czas pracy czy urlopy czekalibyśmy znacznie dłużej niż faktycznie to miało miejsce). Niektórych zmian nie wymusi mityczna niewidzialna ręka rynku. Właśnie tak postrzegam działanie Goldman Sachs. Zresztą, bank nie jest na Wall Street osamotniony.
BlackRock, który ostatnio zapowiedział ostry zwrot w kierunku ESG, oczekuje w swoich spółkach portfelowych dwóch kobiet-dyrektorów. State Street planuje głosować przeciw, gdyby rady miały być wyłącznie złożone z białych mężczyzn. To samo w przypadku Institutional Shareholder Services. I są efekty:
Zmiany przyspieszają też władze. Kalifornia wymaga, by spółki publiczne z siedzibą w tym stanie miały przynajmniej jedną kobietę w radzie. Dobry materiał na temat wpływu różnorodności na skuteczność władz przygotował wówczas Harvard Business Review. Stary Kontynent pod tym względem i tak zdecydowanie wyprzedza jednak Nowy. Francja, Norwegia, Islandia czy Norwegia od spółek publicznych wymagają minimum 40 proc. udziału kobiet we władzach.